KWIAT PAPROCI 2

KWIAT PAPROCI 2
*

– Ufff! – Hanka przeciagnela sie leniwie. – Z pana to kawal jebura jest. Zeby tak na chybcika kobicie dogodzic, no, no…
Znowu sie przeciagnela.
Plawecki wyszczerzyl sie radosnie i zlazl z dziewczyny. Byl zachwycony. Wprawdzie, gdy wziela go do ust, niemal natychmiast eksplodowal, ale wcale sie tym nie zrazili. Gdy tylko wszystko przelknela, wciagnela go na siebie i oplotla tymi swoimi nogami dokladnie tak, jak to sobie wyobrazal chwile wczesniej. Potem nie wypuscila, dopóki nie doszla kilka razy. Byla dopasowana do niego idealnie, ciasna i gleboka. Wprost stworzona dla niego. Przylegala do jego meskosci kazdym milimetrem swego wnetrza. Zupelnie, jakby obejmowala go czyjas dlon.
Plawecki wyprostowal sie i stanal nad Hanka. Patrzyla na niego z dolu z podziwem.
– A on ciegiem panu Lucjanowi stoi i stoi – stwierdzila. – Jeszcze mu malo.
– Klekaj i wypnij sie – przerwal jej wywody. – Tak jak wtedy, gdy Jasiek cie bral.
Odwrócila sie, skrywajac usmiech i wystawila posladki ku górze. Lucjan przelknal sline. Kleknal natychmiast za nia i przymierzyl sie do wejscia.

Na wzniesieniu, w miejscu gdzie przyszli tu z Józefina, pojawila sie sylwetka ogromnego chlopa. Popatrzyl w dól na rozgrywajaca sie scene i z miejsca wprowadzil korekte do nastepnej zwrotki.

– Kubus! – pisnela radosnie Hanka i zarumienila sie lekko. – Co tak wczesnie?
Poderwala sie z ziemi i pobiegla na spotkanie przybysza, w którym Plawecki domyslal sie, zapowiadanego wczesniej, Jaskowego brata. Mimo to patrzyl teraz na niego z lekkim przestrachem. Chlop byl jeszcze wyzszy od Jaska, a choc Jasiek byl dobrze zbudowany, to jednak przy starszym bracie wygladal jak cherlak. Podobienstwo bylo bardzo widoczne. Rysy twarzy Kuby byly jednak bardziej ostre od chlopiecych, zaokraglonych rysów Jaska. Wrazenie dojrzalosci potegowal dodatkowo pokazny was. Mógl byc jednak starszy od Jaska o co najwyzej kilka lat. I o kilka lat mlodszy od Plaweckiego.
Plawecki nie wiedzial czy Hanke z Kuba lacza tak samo luzne relacje, jak z jego bratem, wiec na wszelki wypadek zaczal sie powoli cofac. Hanka tymczasem naswietlala Kubie sytuacje. Chlop wysluchal jej relacji i podszedl do Plaweckiego.
– Dzien dobry panu! Kuba Wrzosek jestem – przywital sie grzecznie, wyciagajac na przywitanie sekate lapsko.
Plawecki wydukal slowa powitania, patrzac z przerazeniem, jak jego dlon niknie bez sladu w poteznej prawicy wiesniaka. Ten jednak, nic sobie nie robiac z wywolanego wrazenia, i nie zwracajac pozornie uwagi na nagosc swego rozmówcy, kontynuowal swobodnie dalej.
– Jak tez sie panu nasza Hanusia widzi? Umie ona chlopu dogodzic, nieprawdaz?
Plawecki pokiwal w milczeniu glowa. Przez scisniete ze strachu gardlo nie chcialy mu przejsc zadne slowa. Uniósl glowe. Spod szerokiego kapelusza patrzyly na niego rozbawione, siwe oczy. Natychmiast odzyskal spokój. Kuba tymczasem rozejrzal sie dookola i zatrzymal wzrok na porzuconej pod krzakiem Jaskowej koszuli.
– Hanusia mi wszystko powiedziala. Zaraz pójdziemy i wyciagniemy panstwa samochód. Tylko gdziez jest ta menda, mój brat?
Nim zdazyli mu odpowiedziec, zza krzaków dobieglo ich wycie. Coraz glosniejsze i bardziej narastajace, by w koncu uderzyc im w uszy oblakanczym wrzaskiem. Plawecki rozpoznal glos Józefiny.
– Tak, tak, o Boze, tak!!! Tak mnie rznij!!! TAAAAAAAAAK!!!
– Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiic!!! – zawtórowala kania.
Na plazy zapadla wymowna cisza. Plawecki wytrzeszczyl oczy i poczerwienial, Hanka patrzyla na niego rozbawiona, zaslaniajac usta dlonia, a Kuba drapal sie po glowie i spogladal w niebo, obserwujac z wielkim zainteresowaniem krazaca tam kanie. Wreszcie to on pierwszy przerwal klopotliwe milczenie.
– No, niech ja go dorwe, nicponia! Uszy mu pourywam! – mruknal z udana wsciekloscia i zniknal w zaroslach. Plawecki chcial isc za nim, ale Hanka przytrzymala go za reke.
– Niechajcie, panie Lucjanie. Co sie stalo, to sie nie odstanie.
– Ale ona… On ja przeciez… – wykrztusil Plawecki, usilujac uwolnic reke.
– Niechajcie – powtórzyla. – Przecie ani to zona wasza, ani narzeczona, ani nawet jej nie lubicie, o kochaniu nie wspominajac. A jesli chodzi o malzenstwa zawierane dla majatku, to takowe nigdy wiernoscia nie pachna.
Plaweckiemu opadla szczeka.
– A skad ty niby to wszystko wiesz?
– Oj, panie Lucjanie – usmiechnela sie dziewczyna. – Przecie obraczki zadne z was nie nosi, a narzeczeni nie patrza na siebie w ten sposób. Od razu widac, ze dopiero o jej reke sie staracie. A malzenstwa wsród ludzi z wyzszych sfer rzadko zawierane z milosci sa. Zazwyczaj to o majatek, czy tez koneksyje chodzi.
Spojrzala mu gleboko w oczy.
– Powiedzcie tera ucciwie, tak z reka na sercu – gdyby juz doszlo do malzenstwa miedzy wami, bylibyscie jej wierni?
Zamarl zaskoczony. Po raz kolejny zadziwila go przenikliwoscia i znajomoscia ludzkich charakterów. Miala absolutna racje. Jednak wciaz nie mógl sie pogodzic z klopotliwa sytuacja.
– Zgadza sie. Ale…
Spojrzal w kierunku krzaków, gdzie wycie juz ucichlo.
– Boicie sie smiesznosci? Tego, ze w miescie wezma was na jezyki? – odgadla bezblednie. – A skad niby sie o tym dowiedza? Tutaj nikt nie bedzie rozpowiadal tego co wy, czy tez ona robiliscie – objela go i dodala ze smiechem. – Rozchmurzcie sie, panie Lucjanie, nie ubedzie przecie cipie, gdy ja ten czy owy zrypie.
Parsknal smiechem. Rozbroila go tym zupelnie. Zdal sobie raptem sprawe, ze pod wieloma wzgledami bylaby dla niego o wiele lepsza zona, niz Pustólecka. Hanka tymczasem wziela do reki jego czlonka.
– To na czym to skonczylismy? – spytala niewinnie.
W jednej chwili zapomnial o Józefinie.
– Na kolana i wypnij sie! – rozkazal.
Spelnila ze smiechem jego polecenie. Kleknal za nia, przymierzyl sie do wejscia i…
Nieoczekiwanie rozlegly sie piski i smiechy, i ze wzniesienia, sladem Kuby, zbiegla gromadka rozchichotanych dziewczyn. Plawecki odskoczyl od Hanki zdezorientowany, a jednoczesnie zirytowany. Najpierw Kuba, teraz te podfruwajki. Czy ciagle musi mu ktos przerywac?! Nie mógl dostac sie do ubrania, bo oddzielaly go od niego dziewczyny. Zaslaniac sie tez nie zamierzal – nie chcial, by sie z niego podsmiewano. Odwrócil sie wiec w strone rzeki i udal ze oddaje sie kontemplacji, zalozywszy jednoczesnie rece do tylu, aby choc troche(i nie wzbudzajac podejrzen) przyslonic swoja nagosc.
Dziewczyny dopadly tymczasem do Hanki i zasypaly ja pytaniami.
– Pieknie sie tu zabawiasz, Hanus! – pierwsza byla ognista czarnulka. – I jakiego kawalera pieknego tu masz!
– O tak, kawaler niczego sobie – potwierdzila ladna blondynka. – Tylko w dupie chyba nas ma?
– No, ale ta dupe to ma calkiem do rzeczy – oblizala sie d**ga z blondynek.
– Hanus, a wez no nas przedstaw kawalerowi! – domagala sie ruda i lekko piegowata.
– Cichajcie, wiedzmy! – wrzasnela Hanka, krztuszac sie ze smiechu. – Pan z miasta przyjechal tu z… narzeczona i samochód im sie ugrzazl. Zarozki bierzem konie i idziem z Kuba i Jaskiem go wyciagnac.
– A gdzie ta narzeczona? – spytala czarna.
– A gdzie Kuba z Jaskiem? – zawtórowaly blondynki.
– Kuba z Jaskiem… yyy… pokazuja panience okolice… – Hanka mrugnela szelmowsko do dziewczyn.
Jak na zawolanie zza krzaków, gdzie niedawno zniknal Kuba, dolecial ich wrzask Pustóleckiej. Krótki, urywany, spazmatyczny. Dziewczyny wybuchnely smiechem.
– To chyba nie predko wróca! – pierwsza opanowala sie czarna.
– Tak, oni maja co pokazywac… – chichotala ruda.
– Przestancie skrzeczec, jak te sroki na deszcz! – hamowala je wyzsza z blondynek. – Skoro zaraz stad idziemy, to lepiej wykapac sie chodzmy, póki co.
Dziewczyny jak na komende zrzucily z siebie ubranie, nic sobie nie robiac z zerkajacego przez ramie Lucjana. Przebiegly obok, niemal ocierajac sie o niego i wpadly do wody, piszczac i nawzajem sie ochlapujac. Plawecki obserwowal je ze zrozumialym zaciekawieniem. Gdy w koncu zaczely wychodzic na brzeg, Hanka stanela obok niego i zaczela kolejno przedstawiac przyjaciólki.
– To jest Ewka, to Zoska. To Kryska i Józka. A tamta, to Kaska.
Plawecki chlonal cudny widok, jaki mu sie ukazal. Wszystkie byly piekne, opalone i harmonijnie zbudowane. Ewka, brunetka o smoliscie ciemnych oczach, najmocniej opalona, miala piekne piersi o czekoladowych niemal brodawkach. Wrazenie potegowaly splywajace po nich krople wody. Ruda, zielonooka Zoska miala skóre bledsza od kolezanek, a na piersiach i ramionach, tak jak na twarzy, pokryta drobnymi piegami. Trójkat wlosów u zbiegu ud byl takze ogniscie rudy. Kryska i Józka, zgrabne blondynki, róznily sie wzrostem – Józka byla odrobine wyzsza. I kolorem oczu – Kryska miala szare, Józka ciemnobrazowe. Dodatkowo Kryska byla blondynka kompletna, u góry i u dolu. Jednak zadna z nich nie miala tak zlotego odcieniu wlosów, jak Hanka, choc Kryska byla do niej bardzo podobna. Ostatnia, Kaska, byla najmlodsza z calej grupki. Mogla miec moze pietnascie lat. Miala dlugie, krecone, ciemnobrazowe wlosy i zielone oczy, jak Zoska. I pomimo wieku, najwieksze piersi ze wszystkich dziewczyn, wieksze nawet od piersi Hanki.
Pierwsza podeszla do niego najbardziej bezposrednia Ewka.
– I jak tez podoba sie panu u nas?
– Bardzo – usmiechnal sie lekko.
– A jusci – z boku przysunela sie Zoska. – Juz to Hanusia zadbala odpowiednio o goscia.
– Ja to bym tez zadbala – mruknela Józka.
Nie wiedzial nawet kiedy, wraz z Kryska znalazla sie przed nim na kolanach, uwaznie studiujac jego meskosc. Natychmiast dolaczyly do nich Ewka z Zoska.
– Zacna pala – westchnela z podziwem Zoska. – Co nie, Ewka?
Ewka nie odpowiedziala. Miala juz zajete usta.
– Ewka, no! – Józka odepchnela ja malo delikatnie. – Dajze i nam popróbowac.
Zmienila Ewke, potem jej miejsce zajela Kryska, a w koncu Zoska, do której znów dolaczyla Ewka. Plawecki przymknal oczy. Byl podniecony niesamowicie, jednak zdeprymowany nieoczekiwana sytuacja wciaz nie mógl nalezycie zesztywniec, pomimo usilnych staran dziewczyn. Same dziewczyny wkrótce zmeczyly sie bezskutecznymi zabiegami.
– Kaska, a chodzze tu! – zawolala Kryska na trzymajaca sie z boku najmlodsza z dziewczyn. – Obaczysz, jak to sie chlopu kutasa stawia.
– A jusci – potwierdzila Zoska, mietoszac jadra Plaweckiego. – Toc to juz czas na cie najwyzszy.
– Wybaczcie jej, panie – tlumaczyla Józka. – Ona to jeszcze nawet chlopa golego nie widziala. Przecie to dziewica jeszcze.
– Dziewica, mówicie? – zainteresowal sie Plawecki.
Zoska, zajmujaca sie w tej chwili Plaweckim, odnotowala znaczny wzrost poziomu zesztywnienia. Choc jeszcze nie idealny.
– Ano dziewica, ale nie ostrzcie se na nia zebów – zmitygowala go stojaca cierpliwie z boku Hanka. – Ona juz swój wianek na swieto Kupaly chlopakom ze wsi przyobiecala.
– No chodzze to wreszcie Kaska i pomóz! – wysapala Ewka. – Przecie od tego wianka nie stracisz!
Podeszla zaploniona i przyklekla tuz obok. Dziewczyny odsunely sie, robiac jej miejsce. Zawahala sie przez chwile, spojrzala na instrument Plaweckiego, potem na niego samego i przygryzla wargi.
– No dalej, Kasia – ponaglila ja Zoska. – Paluchów ci przecie nie poodgryza.
– Smialo, nic sie nie bój – uspokajala Hanka. – Widzialas, jak dziewczyny to robia.
Wziela go niesmialo do reki i ostroznie musnela jezykiem. W porównaniu ze zdecydowanymi, silnymi pieszczotami innych dziewczat, ta byla tak delikatna i subtelna, jak musniecie wiatru, ale efekt byl natychmiastowy. Dotyk niedoswiadczonej dziewczyny podzialal na Plaweckiego piorunujaco. Jego czlonek w okamgnieniu stwardnial do konca jak stal. Reszta dziewczyn az westchnela z podziwem.
– Nooo, Kaska! – zapiala z podziwem Zoska. – Masz ty talent do tej roboty.
– Dobra dziewczyny, teraz nasza kolej! – zadecydowala Ewka.
Zanim Plawecki zdazyl zareagowac, obskoczyly go ze wszystkich stron i obalily na ziemie.

*

– O Boziu… – Józefina opadla na trawe, ciezko dyszac. – O Boziu…
Byla w siódmym niebie i czula sie cudownie. Dawno juz nikt jej tak nie zerznal. No, moze nie tak znowu dawno. Usmiechnela sie do wspomnien i obejrzala leniwie na gramolacego sie z niej Jaska. Najwyrazniej mial zamiar isc do wody sie umyc.
– A ty niby dokad?! – spytala ostro. – Dopiero co zaczelismy!
W oczach chlopaka pojawil sie blysk paniki.
– Ale jak to… – wyjakal. – Przeciez ja juz… z Hanka…
– Jasiek!!! – rozleglo sie z boku.
Chlopak podskoczyl zaskoczony, Pustólecka zerwala sie z trawy, a z krzaków wyszedl wysoki mezczyzna. Na jego widok Józefina poczula gwaltowny skurcz w kroczu. Byl duzo potezniej zbudowany od Jaska i duzo bardziej meski. Z pod rozchelstanej koszuli widnial umiesniony, pokryty wlosem tors. Od razu domyslila sie w nim zapowiadanego wczesniej Kube, Jaskowego brata.
– Jasiek, wisusie jeden! – zagrzmial Kuba. – Nie wstyd ci tak pania napastowac?!
– Alem ja nic jej nie zrobil… – tlumaczyl sie Jasiek.
– Nic?! – zahuczal groznie Kuba. – Panienka z ubran do gola obdarta, a ty: nic? Czekaj no, juz ja ci nogi z dupy powyrywam!
Ruszyl w kierunku chlopaka z mina jednoznacznie wskazujaca, ze ma szczery zamiar zloic bratu skóre. Józefina skoczyla i zagrodzila droge do Jaska.
– On nic nie jest winien! – wsparla sie rekami o biodra, zapominajac o wlasnej nagosci. – To ja mu kazalam!
Zwolnil. Podszedl do niej i zajrzal z bliska w oczy.
– Taaak? – spytal przeciagle. – Kazala mu panienka? A co?
Cofnela sie odruchowo o krok. On tymczasem obszedl ja powoli dookola, ogladajac uwaznie od góry do dolu. Przelknela sline. Ten wiejski prostak podniecal ja do szalenstwa. Nagle poczula na szyi goracy oddech, a w ucho wsaczyl sie cichy szept:
– No, co takiego mu panienka kazala?
Z trudem powstrzymala dreszcz podniecenia. Znów stanal przed nia, a ona sie cofnela. Zawadzila jednak pieta o kepe trawy i opadla na ziemie. Przykleknal tuz przy niej. Jasiek natychmiast stanal obok, na wszelki wypadek, ale nawet nie zwrócili na niego uwagi. Kuba przesunal wzrokiem po jej ciele tak namacalnie, ze niemal to poczula. Potem wzial w dlonie jej piersi.
– Kazala mu panienka robic tak?
Sapnela tylko w odpowiedzi. Nie miala malych piersi, wrecz przeciwnie, byly porównywalne rozmiarami z biustem Hanki. Jednak w jego lapskach niknely niemal bez sladu.
Przesunal reke powoli w dól, na brzuch. Zadygotala w oczekiwaniu. Jednak Kuba ominal najwazniejsze miejsce i zaczal piescic jej udo.
– A moze tak?
Nie odpowiedziala. Bo i po co? Wszystko bylo jasne, teraz czekala juz tylko, co on zrobi dalej. On zas okrutnie i z premedytacja, zadziwiajaca u wiejskiego prostaczka, rozpalal ja do bialosci. Przesunal dlon w góre uda, chwile zabawil przy brzuchu i zjechal na d**gie udo. O maly wlos nie zaklela. Jednak pomimo wielkosci, jego dlonie muskaly jej skóre z niezwykla delikatnoscia. Do czasu…
– A moze robil tak?
Chwile pocieral jej wzgórek, szeleszczac bujnym zarostem, potem nieoczekiwanie zlapal ja za krocze. Pisnela zaskoczona. Chwile trzymal ja w garsci, potem wsunal do srodka palec. Wielkoscia kazdy z jego ogromnych paluchów byl niemal porównywalny ze sredniej wielkosci czlonkiem, totez zaraz zwinela sie w spazmie pod jego pieszczota. Wiedziala, ze jesli wepchnie jej d**gi paluch, to nie wytrzyma. Jak gdyby czytajac w jej myslach, albo wiedziony niezwykla intuicja, czy doswiadczeniem, zaaplikowal jej d**gi z palców. Zaraz tez zaczal ja ostro stymulowac. Nie wytrzymala dlugo i niemal natychmiast wrzasnela. Krótko, urywanie, spazmatycznie. Potem wyprezyla sie, a wysoko w góre trysnela struga soków, przelatujac tuz kolo nosa zaskoczonemu Jaskowi.
Pólprzytomna, z trudem lapala oddech. Jak przez mgle slyszala dochodzace gdzies z daleka piski i smiechy. Otworzyla oczy. Z boku stal Jasiek, a Kuba siedzial w kucki tuz obok, usmiechajac sie triumfalnie. Nie! Nie ma tak dobrze! Nie pozwoli, aby paru wiesniaków bylo góra! Pchnela raptownie Kube, wykorzystujac jego niezbyt stabilna pozycje. Zaskoczony, zwalil sie na plecy. Natychmiast go dopadla i zaczela zdzierac z niego portki. Oczom jej ukazal sie sterczacy, pokryty kedziorami wlosów, olbrzym. Az westchnela z zachwytu. Poprawila okulary i przez chwile go podziwiala, potem chwycila w dlonie i zaczela go w siebie wciskac. Mimo ze byla mokra, szlo jej to niesporo. Naprawde byl ogromny. Przylozyla go sobie znowu i zaczela sie na niego nadziewac. Nieoczekiwanie chwycil ja za biodra i wbil na siebie. Wrzasnela. Gdy znalazl sie caly w jej wnetrzu, poczula go az w brzuchu. Bylo to jednak nic, w porównaniu z niewyobrazalna rozkosza. Kuba przesunal dlonmi po jej piersiach, potem znowu chwycil za biodra i zaczal od dolu dzgac, a ona kontrowala kazde jego pchniecie, wyjac przy tym jak potepiona. Wycia i wrzaski dochodzily tez do nich zza krzaków, ale w ogóle to do niej nie docieralo. Zatracili sie w sobie bez reszty.
Dopiero po kilku orgazmach zwrócila uwage na stojacego obok smetnie Jaska.
– A ty na co czekasz? Chodz tutaj!
Ten spojrzal tylko ponuro na oklaplego czlonka.
– Panienko, przeciem ja juz dwa razy dzisiaj sie spuszczal.
Zapomniala zupelnie. Ale zaraz cos na to poradzi.
– Podejdz no tutaj i daj mi go.
Podszedl poslusznie. Wziela go do ust, nie przerywajac powolnego nabijania sie na wielki organ Kuby. Do którego zreszta zaczela sie przyzwyczajac. Po krótkiej chwili Jasiek znów byl twardy i gotowy, jak wczesniej. Usmiechnela sie zadowolona i pokazala Jaskowi, co ma zrobic. Spojrzal zaskoczony.
– Pewniscie tego, panienko?!
– Nie marudz, tylko rób co kazalam! – warknela groznie.
Zrobil poslusznie to, czego od niego zadala i juz po chwili odplynela.

*

Zachar Dubica splywal swoja lodzia w dól rzeki. Byl wsciekly. Wyplynal zaraz z wieczora zastawic sznury, pare zaków, a potem ustrzelic cos przy wodopoju. Czekajac na zwierzyne popijal tego siwuche i… zasnal! Nigdy jeszcze mu sie to na lowach nie zdarzylo.
Obudzil sie dopiero, gdy slonce grzalo juz niemilosiernie. A tu zamiast wracac, musial jeszcze sprawdzac w tym upale zastawione z wieczora sznury. I do tego ten kac… Oczywiscie, mógl sie napic z rzeki czysciutkiej wody, ale no kurwa! Przeciez kaca nie leczy sie woda! Plynal wiec z gardlem wyschnietym na wiór, a na dnie trzepotalo sie niemrawo kilka parofuntowych szczupaków – jedyny plon calonocnej wyprawy. Gdyby to bylo na jego rodzinnym Polesiu, mialby pelna lódz ryb. Z niechecia myslal o tym, ze w domu czeka go jeszcze przeprawa z baba.
Jeden ze szczupaków rzucil sie mocniej i potoczyl pod lawke. Dubica siegnal za nim reka i namacal znajomy ksztalt. Swieci Panscy! Kompletnie zapomnial o tej butelce! Wprawdzie to nie siwucha, tylko zwykly bimber, ale na bezrybiu i rak ryba. Drzacymi rekoma odkorkowal butelke i przylozyl do ust. Palacy zywym ogniem strumien splynal mu do gardla. Co za ulga! Zachar odetchnal zadowolony. Dzieki ci, Pocieszycielko Spragnionych! Dzien nie wydawal mu sie juz taki straszny. Plynal dalej, pociagajac co jakis czas z flachy.
Na brzegu ukazala sie rosla brzoza. Splunal do wody. Nie lubil tego miejsca, zbyt duzo ludzi tu zginelo. A ich dusze wciaz tutaj byly, przyciagajac inne duchy. Wprawdzie widywal je tylko Dubica, ale na pewno tu byly.
W pewnej chwili uslyszal dobiegajace od brzegu odglosy. Spojrzal leniwie w tamta strone i zamarl. Na brzegu, na malej polance kotlowalo sie kilka nagich cial. Bialoskóra, blada jak sama smierc, kobieta, dosiadala roslego, opalonego mezczyzne, ten zas dzgal ja od dolu ile wlezie. d**gi mezczyzna tkwil za nia i penetrowal ja od tylu. Kobieta dziurawiona z dwóch stron, jeczala, wyla i obrzucala mezczyzn soczystymi wyzwiskami.
– Swataja Preczystaja! – Zachar przezegnal sie odruchowo. – Mora! Planetniki More dupca!
Przez chwile wydalo mu sie, ze z pod wlosów kobiety wyglada trupia czaszka. Spanikowany, siegnal do worka po samopal. Solidna, robiona u kowala jednorurke. Wprawdzie po wojnie niemal kazdy mial schowany w obejsciu karabin, ale on byl zdania, ze jak klusowac, to tylko z samoróbka. Przymierzyl, jednak zaraz zrezygnowal. Za daleko na pewny strzal. Poza tym na More, to musialby miec bron i kule poswiecone w kosciele. Zwykla kula Smiertce sie nie uradzi.
Tak medytujac splynal dalej. Znowu pociagnal ostro z butelki. Po chwili jednak znowu doszly go dziwne dzwieki. Spojrzal w bok i opadla mu szczeka. Co za dzien! Co go jeszcze dzisiaj czeka?!
Na brzegu baraszkowala gromadka mlodych, nagich dziewczyn. Jedna kleczala na czworakach w wodzie, a za nia kleczal postawny mezczyzna, tak bladoskóry niemal, jak mijana chwile wczesniej kobieta. Trzymal dziewczyne za jasnozloty warkocz i grzmocil ja od tylu ze wszystkich sil. Inna dziewczyna, ruda, ssala mezczyznie brodawki. Kolejna, czarnowlosa, calowala go po karku, mietosila mu tylek, wsuwala pomiedzy posladki reke, a w pewnej chwili takze jezyk. Obok piescily sie w trawie dwie blondynki, splecione ze soba tak dokladnie, ze mozna by uznac je za jedno cialo. Ostatnia, o wielkich piersiach, siedziala na uboczu i zawziecie dogadzala sobie sama. Przez chwile widzial jej, wpatrzone w siebie, jadowicie zielone oczy.
– Rusalki! – wyszeptal zmartwialymi ze strachu ustami. – Rusalki z utopcem sie ruchaja…
Przelknal sline. W spodniach Dubicy zaczelo sie dziac cos dziwnego. Doznal raptem uczucia, którego nie czul juz od bardzo, bardzo dawna. Jego czlonek obudzil sie ze dlugiego snu i stwardnial tak, jak za swoich najlepszych lat. Wtedy tez ku swemu przerazeniu dostrzegl, jak blondynki kiwaja na niego zachecajaco. Urok jakis rzucily, jak nic! Chwycil za wioslo i naparl na nie z calych sil. Zwolnil dopiero po paru kilometrach. Obejrzal sie, ale nikt go nie gonil. Niedokonczona butelke z bimbrem cisnal w nurt rzeki.

*

Plawecki przemyl twarz woda i odetchnal gleboko. Nigdy jeszcze sie tak dobrze nie bawil, nawet w burdelach Rzymu, Paryza, czy Madrytu. Spojrzal na myjace sie dziewczyny. Byly wspaniale. I nieziemsko utalentowane w tych sprawach. Dlaczego nie moze miec ich wszystkich na wlasnosc?
Gdy go obalily na ziemie, dosiadaly go kolejno jedna po d**giej. Nie odpuscily, dopóki kazda z nich nie przezyla orgazmu. Wtedy dopiero daly mu spokój i mógl zajac sie Hanka, jak to sobie wczesniej wymarzyl. Nie znaczy to jednak, ze dziewczyny mialy dosc. Ciagle sie zabawialy, to miedzy soba, to znów przylaczajac na chwile do niego i Hanki. A kiedy konczyl, zbiegly sie do niego wszystkie. Kazda chciala dostac swoja porcje jego soków, nawet Kaska.
Najglosniejsza z nich byla Ewka, choc i Zoska nie wiele jej ustepowala. Wszystkie razem daly taki koncert jeków i wrzasków, jakiego nigdy nie slyszal. Nie zagluszylo to jednak wrzasków Józefiny, dobiegajacych zza krzaków. Hmm… Taka nadeta zolza i zeby taka chetna byla na te sprawy? I bez skrupulów dala sie wyruchac dwóm, obcym jej przeciez, wiesniakom? Nie miescilo mu sie to w glowie. Co prawda on dla dziewczyn tez byl obcy, jednak one byly zadziwiajaco wyzwolone, nie to, co Pustólecka. Pokrecil z niedowierzaniem glowa. Zaczal rozgladac sie za ubraniem i wtedy z krzaków wyszli bracia Wrzosek wraz z Józefina.
Szli obok siebie, rozmawiajac wesolo. Pustólecka posrodku, obaj bracia po bokach, nadzy, z ubraniami pod pacha, a zaspokojone meskosci obijaly im sie o uda. Plawecki akurat sie obejrzal, ona podniosla glowe, a gdy ich spojrzenia sie zetknely, oboje zamarli zdumieni na swój widok. I w sumie trudno sie temu dziwic.
Ona w samej sukni, zsunietej z ramion az do pasa, z piersiami na wierzchu, z dwoma nagimi ogierami po bokach. Wlosy, tak kunsztownie przedtem upiete, spadaly teraz bezwladna, kasztanowa kaskada na plecy. Swoim widokiem zbudzily by groze kazdej warszawskiej elegantki. Pod pacha trzymala zwiniete w malowniczy klab, gorset, ponczochy, halke, bielizne i reszte garderoby.
On, nagi, z ciagle pólsztywna, ociekajaca sokami meskoscia. Jego tors pokryty byl kroplami, nie wiadomo, czy potu, czy wody. W dodatku otoczony haremem nagich dziewczat, z których pare mialo jeszcze resztki jego nasienie na twarzach. Slyszala wprawdzie ich glosy, ale nawet nie domyslala sie, ze jest ich tu az tyle. Wszystkie odglosy kladla na karb Hanki.
Gdy tylko sie otrzasneli z szoku wywolanego swoim widokiem, natychmiast odwrócili sie do siebie plecami i zaczeli sie ubierac. Reszta towarzystwa dyskretnie milczala. Nawet dziewczyny umilkly, rzucajac tylko ciekawe spojrzenia w strone Józefiny.
Podobnym spojrzeniem Plawecki obrzucil obu braci. Konkretnie, ich meskosci. I, po wnikliwej ocenie, odetchnal z ulga. Wprawdzie czlonek Kuby byl wiekszy, ale przy jego posturze trudno bylo sie temu dziwic. Za to meskosc Jaska niczym nie byla lepsza od meskosci Plaweckiego. Nie mial sie wiec czego wstydzic. Usmiechnal sie zadowolony i pomalu konczyl sie ubierac.
Gdy sie juz skonczyl, podeszla do niego Józefina.
– Widze, ze pan Lucjan niezle sie tutaj bawil… – zagaila, obrzucajac dziewczyny z nad okularów jadowitym spojrzeniem.
– Cóz, panna Józefina takze nie próznowala! – odcial sie zlosliwie.
– Cóz, musialam sobie jakos radzic, skoro z pana Lucjana taka pierdola jest i prostych sygnalów nie potrafi odczytac… – usmiechnela sie promiennie i odeszla, zostawiajac go z oklapnieta szczeka.
Co?! Jakie sygnaly?! Co ona pierdoli?! W glowie mu zaszumialo. Dopiero po chwili mu zaswitalo, ze zwyczajnie starala sie odwrócic uwage od swojego zachowania.
Józefina stala teraz z reszta towarzystwa. Gdy podszedl, wlasnie sie przedstawiala.
– A to ci dopiero! – ucieszyla sie Józka. – Toc i mnie Józefa na chrzcie dali!
– Mam na imie Józefina, a nie Józefa! – wycedzila Pustólecka, lecz nikt nie zwrócil na to uwagi.
– Ale draka! – zasmial sie Jasiek. – To teraz dwie Józki tu mamy.
– Jak dwie siostry – dodala Kryska.
Pustólecka posiniala lekko. Awantura wisiala w powietrzu, gdy odezwal sie Kuba.
– Starczy tych smiechów, roboty jeszcze mamy w bród. Wy dziewczyny, idzcie stogi stawiac. A ty Jasiek, konie wyprzegniesz od woza, trza nam isc po samochód panstwa.
Ruszyli tlumnie w strone lak. Gdy wyszli spod drzew, uderzyla ich w twarze fala goraca. Plawecki i Józefina w mgnieniu oka oblali sie potem. Zacisnawszy zeby, ruszyli za wiesniakami.
Po chwili Hanka zwolnila i zaczekala na Plaweckiego.
– Szalenstwo, co? – spytala, kiedy sie zrównali. – W miescie pewnikiem takich rzeczy sie nie uswiadczy?
– Dlaczego? – udal, ze nie widzi drwiacego spojrzenia Józefiny. – W miescie tez ludzie sie bawia. Tyle, ze nie tak otwarcie.
– Znaczy pod koldra, po ciemku i po bozemu? – Hanka najwidoczniej byla doskonale zorientowana w wielu sprawach.
– Tak tez – usmiechnal sie szeroko. – A moze nawet zazwyczaj.
Przez chwile szli ramie w ramie, rozmawiajac. Plawecki coraz bardziej byl zafascynowany dziewczyna. Jej uroda, wdziekiem, inteligencja, naturalnoscia. Wszystkim tym, czego tak bardzo, poza uroda, brakowalo Józefinie. A Hanka ze swojej strony, tez przestala zwracac uwage na cokolwiek, poza Plaweckim. Józefina szla z bracmi. Jednak Plawecki zauwazyl katem oka, ze uwaznie strzygla uszami, przysluchujac sie jego rozmowie z dziewczyna.
– To teraz, po takim szalenstwie, odpoczynek do rana, co? – kontynuowal rozmowe Plawecki.
– Odpoczynek?! – dziewczyna spojrzala na niego zdumiona. – Toc to dopiero przygrywka byla przed dzisiejsza noca!
– A cóz to takiego niby w nocy ma byc?
– Nie wiecie? – Hanka nie mogla sie nadziwic. – Przecie dzisiaj Noc Swietojanska! Kupalnocke bedziem palic. Wszyscy wieczorem idziemy, calutka wies. Ale zadnego tam puszczania wianków na wode, czy cos. Beda tylko tance, skoki przez ognisko, no i… no i… no i sami wiecie, co… Do bialego rana!
Zasmiala sie radosnie i pobiegla za reszta dziewczat.
Przy skoszonej lace stal wóz, zaprzegniety w dwa mocne gniadosze. Dziewczyny porwaly grabie i rozpierzchly sie po lace jak stado wróbli. Oni, wraz z Kuba, poszli droga w kierunku samochodu. Jasiek wyprzagl konie i ruszyl z wolna za nimi. Gonil ich przyjemny glos którejs z dziewczyn.

Gdy doszli do auta, Kuba zatrzymal sie i gwizdnal z podziwem.
– Alez to smok!
– Packard De… – zaczal Plawecki, rad z wywolanego wrazenia.
– …DeLuxe Eight&Phaeton, najnowszy model, z tego roku. – dokonczyl Kuba, a Plaweckiemu, po raz kolejny juz tego dnia, opadla szczeka.
Skad taki kmiotek zna sie na samochodach?! Z kazda chwila coraz wiecej niespodzianek. Kuba tymczasem uwaznie ogladal blotnik.
– Trza odsunac, bo inaczej nic z tego nie bedzie. Jasiek, a rusz no sie! – krzyknal na brata, wlokacego sie powoli z konmi.
– Chcecie samochód przesunac? – spytal Plawecki.
– Samochód to nie, nie uradzilbym. Tylko ten kamyk.
To rzeklszy, chwycil glaz, w który byl wbity w samochód i, pozornie bez wysilku, odtoczyl go na bok.
Plawecki byl w szoku. Co za krzepa! Ten glaz, jego zdaniem, musialoby ruszyc co najmniej pieciu ludzi. Pustólecka, sadzac po minie, byla wrecz zachwycona. Ale ona byla nim pewnie zachwycona, odkad ja zerznal tam, nad rzeka. Usmiechnal sie krzywo. Wiele by dal za to, by móc zobaczyc, co sie tam dzialo. Jakos nie potrafil wyobrazic sobie Pustóleckiej, jako dyszaca pozadaniem samice.
– No i co sadzicie? – zapytal Kube, otrzasnawszy sie z zamyslenia.
– Blotnik koniecznie do klepania, inaczej kolo nie bedzie sie obracac – stwierdzil fachowo Kuba. – Nasz kowal to raz-dwa zrobi.
– Ba, ale skoro kolo sie nie moze obracac, to i konie nie uciagna – zafrasowal sie Plawecki.
– Eee, na czas jazdy, to ja moge odgiac – Kuba chwycil blotnik i wygial go, jak gdyby ten byl z plasteliny.
– No i gotowe – stwierdzil, otrzepujac rece. – Jasiek, zaprzegaj!
Obaj bracia uwineli sie bardzo sprawnie. Plaweckiemu pozostalo tylko obserwowac cala akcje wyciagania auta z piachu. Gdy bylo juz po wszystkim, Kuba podszedl do niego, lekko zazenowany.
– Czy moge… – zawahal sie i poczerwienial. – Czy moge go poprowadzic?
– A potrafisz? – dzisiejszy dzien wciaz nie przestawal zadziwiac Plaweckiego. – Jak tak, to siadaj i zobaczymy, co umiesz. Chyba ze panna Józefina ma ochote?
Odwrócil sie do Pustóleckiej.
– Ja?! – podskoczyla oburzona. – Ja nie mam pojecia o prowadzeniu samochodu! A zreszta… Kobiety nie prowadza samochodów! Od tego sa mezczyzni!
Odwrócila sie, zadzierajac dumnie nos.
– Dobrze wiec – Plawecki stlumil chichot. – Zatem Kuba poprowadzi.
– Dziekuje panu! – rozpromienil sie Kuba. – Jasiek, bierz konie i wracaj do dziewczyn!
Plawecki wpuscil Kube na swoje miejsce, sam siadajac obok. Józefina, nieco skrzywiona, siadla z tylu, starajac sie nie okazywac niezadowolenia. Kuba, z pewnym trudem, usadowil sie za kierownica. Szczesliwy jak dziecko, które dostalo nowa zabawke, przesunal delikatnie palcami po kierownicy, potem przekrecil kluczyk w stacyjce. Silnik ryknal i samochód ruszyl pewnie do przodu.
– Trza tylko sie trzymac z dala od wyjezdzonych kolein i wszystko bedzie dobrze – stwierdzil Kuba po chwili. – Szczescie, ze to piach, a nie bloto. Z blota to by go nawet konmi nie wyciagnal.
– Z Kuby to nie lada fachowiec jest, widze – mruknela Józefina. – Madrego to i posluchac warto…
Spojrzala wymownie na Plaweckiego. Ten jednak udal, ze nie zrozumial aluzji. Kuba natomiast usmiechnal sie i kontynuowal swa mysl.
– Na takie drogi to cosik lzejszego trza. Najlepiej sportowego – zamyslil sie na chwile. – Rano, popod wioska widzialem Bugatti. Ten by poradzil se lepiej.
– Bugatti? – spytal Plawecki.
– Ano – potwierdzil Kuba. – Biale Bugatti Type 50.
Zerknal na nich, ciekaw wrazenia. Jednak nie wygladalo mu na to, by Plaweckiego, czy Pustólecka, zdziwila ta wiadomosc. Wygladalo raczej, ze sie jej spodziewali, choc moze kazde z innego powodu. Chrzaknal zdziwiony i dodal gazu.
Plawecki ze zdumieniem przygladal sie Kubie. Starszy Wrzosek prowadzil ciezki samochód bardzo sprawnie. Wyprzedzili Jaska, prowadzacego konie.
– Swietnie prowadzicie – pochwalil Kube Plawecki. – Gdziescie sie tego nauczyli? I skad to, Kubo, tak dobrze znacie sie na samochodach?
Kuba milczal przez chwile. Kiedy juz mysleli, ze nie odpowie, zaczal opowiadac.
– W dwudziestym roku, jak nasi bolszewika z pod Warszawy pognali precz, stal tutaj przez dni kilka park techniczny 5 armii…
– Generala Sikorskiego! – wtracil Plawecki.
– Prawiscie – Kuba spojrzal na niego z uznaniem. – Znacie historie…
– Mój brat byl w 5 armii wlasnie – wyjasnil krótko Plawecki. – I tam zginal.
– Aha…
Kuba zgrabnie ominal spora koleine i kontynuowal:
– My, chlopaki ze wsi, jak to mlodzi, wszystkiego ciekawi, przybiegalismy do nich czesto. Bylo tam kilku ochotników zza granicy, z Ameryki miedzy innymi. Przybyli chetni, zeby bolszewika prac. Jeden taki, to byl wlasnie inzynier od Packarda. Nick Sandusky, Sadowski po naszemu. Pochodzil ponoc w prostej linii od pierwszych Polaków, co do Ameryki przybyli. On to umyslil sobie zabrac mnie ze soba i na ludzi wykierowac.
– I tak z dobrego serca was chcial zabrac? – zdziwil sie Plawecki.
Zerknal w tyl, na Józefine. Ta, z pozornie znudzona mina, gapila sie w okno, jednak pilnie nadstawiala uszu, by nie uronic nic z opowiesci. Kuba opowiadal dalej, prowadzac samochód coraz swobodniej.
– Z dobrego serca powiadacie? Cóz… Sandusky to chlop pocciwy, z kosciami, ani slowa. Duzo mnie nauczyl. I jezyka, i automobile prowadzic rózne. I jak przy samochodach chodzic, gdy sie zepsuja. Znaczy, na mechanika mnie wykierowal. Jedna mial tylko slabosc, która to pózniej na jaw wyszla, gdym juz w Ameryce byl…
Kuba zawiesil glos dla lepszego efektu, zezujac na nich lobuzersko. Pustólecka az przewiesila sie przez siedzenie z ciekawosci. Plawecki, choc sam takze ciekaw, nie dawal po sobie niczego poznac. Kuba ciagnal dalej.
– Okazalo sie, ze on z tych, co to kochaja inaczej…
– Cooo? Czy wy…? Czy on cie…? – Józefina podskakiwala na siedzeniu.
Plawecki nie wiedzial, czy z emocji, czy z powodu wybojów, na jakie natrafili.
– Nie, nie! Nic z tych rzeczy – zaprzeczyl Kuba. – Taki to on nie jest, zeby na sile, czy co. Chcial, zebym sam go, rozumiecie, pokochal…
Kuba skrzywil sie pociesznie.
– On do tej pory nie traci nadziei. Ciegiem pisze do mnie, zaprasza, przysyla zdjecia i ulotki z fabryki, no i w ogóle informuje o wszystkim, co sie u niego dzieje. A czasem pieniadze na bilet przysle, albo i sam miejsce mi zarezerwuje, bylem go tylko odwiedzil. Nie dalej, jak miesiac temu znów wrócilem od niego.
Mineli z daleka krzatajace sie na lace dziewczyny. Uwijaly sie najwyrazniej, jak mogly, bo na lace stalo juz kilkanascie stogów. Machaly do nich i wolaly cos, czego nie bylo slychac. Odmachneli im wesolo i po chwili zostawili je z tylu.
– Tos zlamal mu serce, Kubo – Józefina zasmiala sie zlosliwie. – Bo na sile to raczej nie mial szans próbowac.
– Jeden taki to próbowal! – Kuba usmiechnal sie szeroko. – Kosci mu troche polomilem i dym sie zrobil, bo to jakiesik ichni senator byl. Ale Sandusky mnie wybronil. Porzadny chlop, mimo wszystko.
– Nooo, sile to wy macie, Kubo, nie ma co – potwierdzil Plawecki. – Powinniscie w cyrku wystepowac. Wiecie, zapasy, walki francuskie i takie tam.
– Razu jednego to zabral mnie Sandusky na jakasik gale – rozpromienil sie Kuba. – Mistrzowie tamtejsi, tej ich wolnej amerykanki, wyzywali chetnych z publicznosci. No i Nicholas wypchnal mnie na arene.
– I co?! – spytali chórem Plawecki z Józefina.
– Zaden mi nie uradzil! – oznajmil dumnie Kuba. – Nawet nasz Stachu Cyganiewicz. Z nim to ze dwie godziny wodzilismy sie za lby, ale mi nie uradzil.
– Pokonales Cyganiewicza?! – spytal z podziwem Plawecki.
– Nieee… – usmiechnal sie Kuba. – Jemu to malo kto uradzi, a co tam dopiero ja. Paru tam polozylem wprawdzie na lopatki, ale jego nie. Ale i on mi nie uradzil.
– Mogles tam zostac – Pustólecka wpatrywala sie w Kube, jak w obraz. – Zarobilbys mnóstwo pieniedzy, zdobylbys slawe…
– I co mi po tym? – Kuba spojrzal na nia, jak na osobe niebezpieczna dla otoczenia. – To nie jest zycie dla mnie, panienko. Widzialem, jak tam naszych tesknota za krajem zzera. Jam Polak. I tutaj zywota dokonac chce.
Na to, nie wiedzieli juz, co odpowiedziec.
Jechali chwile w milczeniu. Po dluzszym czasie Kuba minal spora kepe drzew, wjechal na nieduze wzniesienie i zatrzymal samochód.
– Oto Paprotnia – wskazal reka.

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir

ankara escort şirinevler escort mecidiyeköy escort şişli escort görükle escort bayan bursa anal yapan escort bursa escort bursa escort bursa escort bursa escort şişli escort sex izle brazzers rokettube çankaya escort mecidiyeköy escort bursa escort bayan görükle escort bursa escort bursa merkez escort bayan bursa escort Ankara escort bayan Ankara Escort Ankara Escort Rus Escort Eryaman Escort Etlik Escort Sincan Escort Çankaya Escort Escort Anadolu Yakası Escort Kartal escort Kurtköy escort Maltepe escort Pendik escort Kartal escort beylikdüzü escort antalya rus escort escort sincan escort dikmen escort escort escort escort travestileri travestileri porno Escort bayan Escort bayan şişli escort bursa escort bursa escort görükle escort bursa escort bursa escort bursa escort bursa escort porno izle